Znaleźć swoje miejsce. Z Martiną Sakovą, reżyserką filmu „Wakacyjni buntownicy”, rozmawia Kuba Armata
Jonas bardzo tęskni za dziadkiem i chciałby spędzić z nim wakacje, lecz jego mama ma inne plany. Chłopiec wymyka się więc z domu, żeby się z nim spotkać. Na miejscu okazuje się, że dziadek stał się zrzędliwy i nie ma ochoty zabrać wnuka na obiecany spływ łódką. Jonas jednak nie daje za wygraną.
Kuba Armata: „Wakacyjni buntownicy” to opowieść o niełatwej relacji pomiędzy 11-letnim Jonasem a jego dziadkiem. Scenariusz tej historii napisałaś do spółki z Niemką, Sülke Schulz.
Martina Sakova: Spotkałyśmy się w Niemczech w szkole filmowej i od tamtego czasu współpracujemy przy mniejszych i większych projektach. Pomyślałyśmy, że chciałybyśmy nakręcić coś o dzieciach i dla dzieci, ale zależało nam na oryginalności. Bardzo ważna w tej historii była dla nas warstwa emocjonalna, uczucia, jakie wiążą się z latem, bo o tej porze roku rozgrywa się akcja „Wakacyjnych buntowników”. Zastanawiałyśmy się też, co to dla nas oznacza. Obie wywodzimy się z niepełnych rodzin. Mój tata zmarł, kiedy miałam 11 lat, z kolei ojciec Sülke, kiedy była w podobnym wieku, wyjechał do RFN. Dorastałyśmy zatem bez jednego z rodziców. Lato było czasem, w którym wyjeżdżało się z domu i spędzało czas u dziadków. Była to chwila, gdy czuło się powiew wolności i definiowało to, kim tak naprawdę jesteśmy. Zawierało się nowe przyjaźnie, każdy dzień był wyjątkowy na swój sposób. Chciałyśmy przełożyć to uczucie na tekst scenariusza oraz obraz.
Nawiązując do tytułu – Ty też byłaś w młodości buntowniczką?
Zastanawiałam się nawet ostatnio, czy w tamtych czasach zdarzyło mi się, podobnie jak moim bohaterom, ukraść komuś z ogródka kwiaty (śmiech). Bardzo dużo czasu spędzało się wtedy z innymi dzieciakami z sąsiedztwa. Każda ulica miała gang, który rywalizował z innymi. Bardzo lubię ten moment młodości, bo czuć było wtedy mocno przynależność do jakiejś większej grupy. Wraz z przyjaciółmi cały czas próbowało się nowych rzeczy, oczywiście również tych zabronionych. Wiązały się z tym ekscytacja oraz ryzyko, ale przecież bez niego nie ma zabawy. Dzisiaj sama mam dwójkę dzieci. Moja córka ma 11 lat, a syn 7. Czasy się zmieniły i widzę, że córka potrafi przesiedzieć godzinę wpatrzona w ekran swojego telefonu komórkowego. Z drugiej strony ma paczkę znajomych, z którymi często się spotyka i wspólnie spędza czas. Ostatnio wróciła naprawdę późno do domu, bo okazało się, że wpadli na pomysł, by wykąpać się w fontannie (śmiech). Myślę zatem, że nawet ta młoda generacja zdaje sobie sprawę, że takie chwile jak te, które ja dobrze pamiętam z własnego dzieciństwa, sprawiają, że można doświadczyć wielu ciekawych rzeczy.
Twoje dzieci były zaangażowane w ten projekt?
Od samego początku były dla mnie kimś w rodzaju testowych widzów. Znały dobrze scenariusz, mówiły, co im się podoba, a co nie. Nie były jednak taką typową publicznością. W trakcie postprodukcji mieliśmy kilka pokazów dla młodych widzów, chcieliśmy sprawdzić, jaki będzie ich odbiór. To było interesujące doświadczenie, bo niektóre dzieci wolały nieco „wolniejsze” filmy, podczas gdy inne, przyzwyczajone do mainstreamowych produkcji, szukały wartkiej, szybko rozgrywającej się akcji. Myślę, że nasz film jest przeznaczony raczej dla tej pierwszej grupy, co po prostu jest kwestią gustu i upodobań. Zależało nam też, żeby „Wakacyjni buntownicy” adresowani byli nie tylko do dzieci, ale i rodziców, którzy mogliby czerpać z takiej projekcji przyjemność. Kiedy sama z moimi pociechami oglądam filmy mainstreamowe, nie znajdują w nich niczego dla siebie. Chcieliśmy w naszej produkcji połączyć przed ekranem kolejne pokolenia – dzieci, rodziców i dziadków.
„Wakacyjni buntownicy” to dla mnie w dużej mierze opowieść o tym, że chłopcy w pewnym wieku bardzo mocno potrzebują męskich wzorców. Jonas, główny bohater, wychowuje się bez ojca i w jego roli najchętniej widziałby swojego dziadka.
Uważam, że rzeczywiście tak jest. Ciekawe jest jednak to, że kiedy Jonas przyjeżdża do dziadka, ten nie okazuje się osobą, której chłopiec szukał. Stara się zatem go zmienić, bo potrzebuje w swoim życiu idola, który będzie mu służył za wzór. Z kolei problem dziadka polega na tym, że kompletnie nie ma pojęcia, czego potrzebuje jego wnuk. Jonas projektuje swoje wyobrażenia o starszym mężczyźnie, który nie ma wyjścia i po prostu musi się zmienić. Ciekawym pomysłem było dla nas to, że 11-letni chłopiec stara się wpłynąć na starszych ludzi dookoła niego.
Jest zresztą w filmie scena, kiedy Jonas mówi do dziadka, że przecież to on jest dorosłym i w związku z tym powinien walczyć o atencję chłopca. Nie masz wrażenia, że w dzisiejszych czasach to w ogóle większy problem, że zajęci sobą dorośli często ignorują dzieci?
To złożona kwestia, w której oczywiście zdarzają się ekstremalne sytuacje. Sama ze swojego doświadczenia wiem, że kiedy pracuję albo po prostu potrzebuję chwili dla siebie, nie kieruję uwagi na dzieci. Myślę jednak, że każdy z nas powinien wykształcić w sobie umiejętność, by spojrzeć na daną sytuację oczami dzieci. Starać się zrozumieć, jak one postrzegają pewne sprawy, jak radzą sobie z problemami. Ważne w tym wszystkim jest znalezienie odpowiedniego balansu, by nie być zbyt egoistycznym ani nadopiekuńczym.
Twój film zrobiony jest właśnie z takiej perspektywy.
Od początku nam na tym zależało. Jonas jest tu w każdej scenie. Jako widz nie dzielisz żadnej innej perspektywy. Mam nadzieję, że udało nam się oddać odpowiednią atmosferę i uczucia chłopca. Ważna w tym kontekście była praca operatorska. Moja autorka zdjęć, Jieun Yi, pochodzi z Korei Południowej. Zakochałam się w jej pracy, bo kamera jest naprawdę blisko bohaterów. Można poczuć to, co dzieje się na twarzach aktorów. I choć mieliśmy 2 ciężarówki z oświetleniem, w uzyskaniu efektu autentyczności, wykreowaniu letniej atmosfery ważne było też słońce. Pomagało przekazywać emocje.
Jak trafiliście na Eliása Vyskocila, który wciela się w rolę Jonasa?
Organizowaliśmy castingi w Berlinie, Pradze i Bratysławie. Kiedy postanowiliśmy, że w postać dziadka wcieli się aktor z Czech lub Słowacji, skupiliśmy się na tych dwóch krajach. Na Eliása trafiliśmy stosunkowo wcześnie. Jakiś rok przed zaplanowanym okresem zdjęciowym nakręciliśmy teaser filmu. On miał wtedy 9–10 lat, był małym chłopcem, ale czułam, że jego twarz, to, w jaki sposób myśli, bardzo zbliża go do naszego wyobrażenia bohatera ze scenariusza. Casting zajął nam sporo czasu, bo chodziło też o to, żeby dobrać do niego innych młodych aktorów. Co więcej, przeprowadzaliśmy też castingi głosowe, ponieważ „Wakacyjni buntownicy” mają cztery wersje językowe.
Trudno było wykreować tę relację pomiędzy chłopcem a dziadkiem, czyli Eliásem a Pavelem Novým?
Bardzo ważne w tym kontekście były przygotowania. Wraz z Eliásem i Pavelem spędziliśmy razem kilka dni w pewnym miejscu niedaleko Pragi. Spaliśmy tam, jedliśmy, przechodziliśmy scenariusz scena po scenie. Wiele rozmawialiśmy na temat tego, co one oznaczają i jak ich bohaterowie czują się w danym momencie. To był rodzaj drogowskazu do pracy w trakcie zdjęć. Wtedy trzeba zmagać się z wieloma problemami technicznymi, przez co nie ma aż tak dużo czasu, by analizować wszystko z aktorami. Bardzo zatem pomogło nam to, że oni dobrze znali emocjonalny „przebieg” bohaterów. Mieliśmy też kilka improwizowanych scen, ale niezbyt wiele, głównie z dziecięcymi bohaterami. Braliśmy kamerę, szliśmy za nimi i byliśmy ciekawi, co się wydarzy. Muszę dodać, że miałam świetnego asystenta – czasami musieliśmy wcielać się w dobrego i złego policjanta. Ja najczęściej byłam tym drugim (śmiech).
W jednej ze scen dziadek mówi, że aby móc w pełni cieszyć się życiem, należy pokonywać swoje lęki. To rodzaj morału płynącego z Twojego filmu?
I tak, i nie. Oczywiście, gdy pokonujesz swój lęk, czujesz się znacznie lepiej, ale są też sytuacje, które mogą prowadzić do niebezpieczeństwa. Wydaje mi się, że aby cieszyć się życiem, trzeba wiedzieć, gdzie jest twoje miejsce.