Dzisiaj robimy spaghetti - Recenzja "Georgie ma się dobrze"
Opowieść o sytuacji dziecka po śmierci matki w raperskim stylu? Tak, Charlotte Regan w „Georgie ma się dobrze” w sposób brawurowy pokazała, że potrafi taką opowieść stworzyć.
To jeden z tematów często podejmowanych w filmach dla młodego widza: w obliczu śmierci, nieobecności, choroby lub alkoholizmu rodzica nieletnie dzieci próbują wszelkimi siłami i dostępnymi im środkami uniknąć interwencji opieki społecznej i znalezienia się w domu dziecka. Temat sam w sobie powinien stać się interesujący dla pracowników tej to właśnie instytucjonalnej opieki i wywołać dyskusję nad obecnymi i możliwymi formami systemowej ochrony dziecka. Georgie, dwunastoletnia bohaterka brytyjskiego filmu, daje nam lekcję: jej poczucie niezależności i chęć radzenia sobie samej stanowi wyzwanie dla zwolenników prostych rozwiązań. Nie zmienia to faktu, że jest dzieckiem pozbawionym rodziców, że pod buńczuczną postawą kryje się niewyrażona potrzeba bycia zaopiekowaną i że sposób, w jaki próbuje zapanować nad swoim życiem, jest niezgodny z prawem.
W rytmie rapu
Opowieść o Georgie skomponowana została w rytmie rapu. Charlotte Regan, scenarzystka i reżyserka debiutanckiego filmu długometrażowego ma w swoim dorobku około 200 teledysków nakręconych dla gwiazd muzyki hip-hop, co nie pozostało bez wpływu na język filmowy, sposób konstruowania historii i buntowniczo-humorystyczny wydźwięk opowieści. Już w samym angielskim tytule filmu „Scrapper” mamy odniesienie do złomiarzy i jednocześnie dzieci z klasy robotniczej lub z biednych rodzin. Ale przy okazji można w tym słowie odnaleźć językową grę, nawiązującą do treści obrazu: „scrapper” znaczy też skrobak (co można odnieść do szorstkości reakcji dziewczynki) i równocześnie kojarzy się z raperem. Raperski jest bunt i styl, w jakim nosi się bohaterka, ale przede wszystkim narracja filmowa znaczona cytatami z języka teledysków. Szybko montowane krótkie wstawki zawierają groteskową prezentację opinii o bohaterce: oprócz koleżanek, czarnoskórych rowerzystów i paserki przyjmującej rowery, ku naszemu zaskoczeniu, pojawiają się tu także… pracownicy opieki społecznej i pedagog.
Słowo daję, radę daję
Regan zdaje się wyzywać na pojedynek istniejący w Wielkiej Brytanii system opieki społecznej w iście raperskim stylu. Georgie udaje przed jej pracownikami, że opiekuje się nią wujek, nazwany tutaj – jak na ironię – Winstonem Churchillem. Z pomocą znajomego nagrywa na swoją komórkę zdania typu: „Georgie dobrze idzie w szkole” i chociaż dialog z opiekunką społeczną jest całkowicie groteskowy (na pytanie, jak dziewczynka radzi sobie emocjonalnie, włącza się nagrana odpowiedź nieistniejącego wujka: „Dzisiaj robimy spaghetti bolognese”), opiekunka zdaje się nie dostrzegać w tej wymianie zdań niczego dziwnego i odpowiada, że „teraz jest spokojna”. Tymczasem nasza bohaterka, żeby opłacić czynsz i coś jeść, regularnie kradnie z kolegą rowery. Trzeba tu oddać, że film zawdzięcza swój sukces w dużej mierze Loli Campbell, młodej aktorce grającej główną rolę, która robi to z niepowtarzalną naturalnością i wdziękiem.
I kto tu jest dzieckiem
W to „poukładane” życie wkracza brawurowo Jason, biologiczny ojciec Georgie, który porzucił kiedyś ją i jej matkę i nigdy nie widział córki. Bohaterka nie ma najmniejszej ochoty na mieszkanie z wątpliwym opiekunem, który dosłownie „zwala się” jej do domu. Ich wzajemne relacje to „jazda bez trzymanki”, wyglądają bardziej jak gra „czyje na wierzchu” dwojga nastolatków niż rodzicielska opieka nad nieletnią. Mamy do czynienia z realistycznym obrazem sytuacji, w której mężczyzna jest „dorosłym niedorosłym” i wciąż nie czuje się gotowy do roli, przed którą postawiło go życie. To Georgie sprząta i zmywa, a ojciec nie umie dobrze obsłużyć pralki i przyłącza się do kradzieży rowerów. Ale w ich relacji powoli rozwija się, mocno powściągana i maskowana przez oboje, przyjaźń i czułość. Okazuje się bowiem, że ojciec przyjechał w odpowiedzi na przedśmiertną prośbę matki, odwołującej się „do tej jego części”, która mogłaby się zaopiekować dzieckiem. Te próby opieki są nieporadne, jednak – inaczej niż w społecznie obowiązującym schemacie – autorka filmu nie deprecjonuje niedojrzałego emocjonalnie ojca, daje mu szansę i pokazuje, że dorastając, może pozwolić swojej nadmiernie niezależnej córce wrócić – chociaż częściowo – do roli dziecka. Wymaga to jednak zgody Georgie, która długo nie mogła znieść Jasona i nieustannie wystawiała go na próbę. W końcu mówi mu, że jednak kogoś potrzebuje. Chociaż po tym, czego świadkiem byliśmy jako widzowie, wiemy, że to nie tani happy end, ale zaledwie ostrożna nadzieja, by dać szansę temu sojuszowi.
Barbara Kowalewska