Recenzja

Rodzina na jedno lato - Recenzja "Tęskniąc za światem"

Postać Margaux nawiedza kino Jenny Hasse od samych jego początków. Od debiutanckiego shorta W sierpniu (2014), przez kolejny Soltar (2016), aż do pełnometrażowego debiutu Tęskniąc za światem (2023). W swoich filmach portugalsko-szwajcarska reżyserka przygląda się dziewczynie na różnych etapach życia – w dzieciństwie, dorosłości i w momencie dojrzewania. Podobieństwo tych tytułów kryje się zarówno w letnim powietrzu oraz powracającym jak mantra imieniu głównej bohaterki, jak i rozdarciu, jakie następuje w życiu protagonistek na skutek transformacyjnych wydarzeń – rozstania rodziców, konfliktu z partnerem czy wyjątkowo nudnych wakacji.

Tęskniąc za światem to kronika jednego lata. Piętnastoletnia Margaux spędza je nad Jeziorem Genewskim na stażu w okolicznym domu dziecka. Pomieszkuje u ojca, który z nową partnerką przeżywa właśnie drugą młodość, a córkę pozostawia samą sobie. Dlatego początek wakacji to dla nastolatki niechciana praca, samotne snucie się po wyludnionym miasteczku oraz okazjonalne wypady do kina, gdzie w prawie pustej sali ogląda zapomniane tytuły kina niemego. Przyznacie – nie brzmi to jak lato marzeń.

Od popadnięcia w marazm ratuje Margaux poznana w pracy Juliette – lat siedem, żywe srebro, ale i dzieciak z trudnym do poskromienia temperamentem. Obie dziewczyny znajdują się w momencie życiowego zastoju, który u młodszej z nich przejawia się złością i dziecięcą melancholią, a u starszej – nastoletnią obojętnością. Obie są równie samotne, ale we wspólnym milczeniu jest im raźniej. W trakcie jednej z eskapad ich ścieżki krzyżują się z rybakiem Joëlem. Choć całą trójkę dzieli duża różnica wieku, niespodziewanie nawiązuje się między nimi szorstkie porozumienie. Kiełkująca przyjaźń okazuje się tym, czego brakowało wszystkim – uczuciem ciepła na sercu, wyjrzeniem poza horyzont i nieśmiałym uściskiem ręki.

Hasse kręci swój film w momencie szczytowego rozkwitu przyrody szwajcarskiego wybrzeża. W lesie i gęstych zaroślach łatwo można ukryć się przed cudzym spojrzeniem. Powietrze pachnie tu pobliskim jeziorem i słodkim sokiem z dzikiego kiwi, który oblepia palce. Muzykę tworzą krzyki czapli i warkot silników łodzi rybackich. Otaczająca bohaterów natura aż zmusza ich do zatrzymania się w miejscu oraz cichej kontemplacji. Piękno tego, co dzikie, surowe i nieokiełznane, wyzwoli w Margaux tytułową tęsknotę za światem. Początkowa obojętność ustąpi miejsca pragnieniu intensywnych przeżyć, kiedy w głowie dziewczyny zaczną dojrzewać plany wielkich odysei. Celem jej wyobrażonych podróży staną się miejsca tak obce, że aż nie do wyobrażenia, jak oddalona o dziesięć tysięcy kilometrów Indonezja.

Marzenia o odległych lądach to nie jedyna nowość w życiu bohaterki. W letnim zaduchu dziewczyna zaczyna zauważać ludzkie ciała – nie tylko innych osób, ale też swoje własne. Rodzącą się fascynację cielesnością widać najlepiej, kiedy Margaux uważnie studiuje swoją sylwetkę w zaparowanym lustrze, śledzi ruchy pływaka na basenie albo kątem oka obserwuje Joëla przy pracy. Serię inicjalnych doświadczeń przypieczętowują również używki – buch trawki na łódce, nocny papieros w oknie czy szczodrze nalany dziewczynie kieliszek wina. Te pierwsze razy zgrabnie wpisują się w historię o formacyjnym lecie na szwajcarskiej prowincji. Fabuła Tęskniąc za światem czerpie zresztą z życia samej reżyserki. Jenny Hasse urodziła się w Portugalii, a po kilku latach przeniosła się z rodziną do zachodniej Szwajcarii, gdzie – tak jak Margaux – dorastała w bliskości ogromnego jeziora.

Odtwórczyni głównej roli, Clarisse Moussa, wystąpiła już u Hasse dziewięć lat wcześniej. Krótkometrażowe W sierpniu opowiadało historię sześcioletniej dziewczynki, która obserwuje wyprowadzkę taty z domu. Tęskniąc za światemmogłoby być kontynuacją tego shorta – ta samo aktorka, identyczne imię i bliźniacza opowieść o rozbitym związku. Jednak w najnowszym dziele refleksja o rodzinie przyjęła zupełnie inną formę. Akcent jest tu położony nie na czysto biologicznych relacjach, ale na więziach, jakie tworzymy z obcymi ludźmi. Margaux, Joëla i Juliette łączy jedno – każde z nich straciło kogoś bliskiego lub samo pochodzi z niepełnej rodziny. Teraz we własnym towarzystwie odnajdują coś, co można nazwać domem – pojęcie równie chwiejne, jak chybocząca się na wodzie łódka. I choć nie możemy być pewni, jak długo przetrwa to, co stworzyli, emocje zapiszą się w ich ciałach, a obrazy w pamięci. Bo dla reżyserki najważniejsza jest rodzina z wyboru – nawet jeśli tylko na jedne lato.

Bogna Goślińska