Recenzja

Podwójne dorastanie - Recenzja "Marzenia Emmy"

Jak cienka wstążka srebra, rzeka wije się przez zgaszony krajobraz. Podczas pierwszych ujęć podążamy wraz z biegiem strumienia, śledząc z powietrza jego meandry. Po chwili przybliżamy się do lustra wody pod baldachim z pochylonych drzew. To film o rzece oraz ludziach, którzy ułożyli sobie nad nią życie.

Okolicznych mieszkańców łączy to, że mieszkają na odludziu oraz wszyscy posiadają swoje łódki. Paradoksalnie to woda, która oddziela ich od reszty świata, umożliwia im pokonywanie dystansu – w końcu to rzeka i jej dopływy służą wyspiarzom za drogi. Choć do miasta nie jest stąd daleko, mało kto decyduje się na dalszą podróż niż wypad do sąsiada. Emma mieszka tu z tatą Marcosem w małym domku tuż nad pomostem. W jej klasie uczy się tylko pięć osób. Szansą na wyrwanie się z prowincji okazuje się zagraniczne stypendium, które dałoby dziewczynie możliwość wyruszenia w świat. Jednak szybko okaże się, że tata nie da córce ani pieniędzy, których sam nie ma, ani zielonego światła na wyjazd.

Historia jest osnuta wokół napięcia między starym a nowym – zderzenia wąskich horyzontów ze swędzącym pragnieniem odkrywania. Z każdym dniem dziewczynie coraz bardziej tęskno do światów, które zna z czytanych kart powieści. Teatr, muzyka i literatura to dla niej możliwość zaczerpnięcia oddechu w sennym zaduchu mieściny, ale i szansa na wyobrażenie sobie alternatywnego scenariusza życia.

W swoim reżyserskim debiucie Germán Vilche skupia się na przejściowym momencie między dzieciństwem a dorosłością. To opowieść o podwójnym dojrzewaniu – nie tylko córki, ale i ojca – z jednej strony do odpowiedzialności za siebie i swoje decyzje, z drugiej – do zaufania drugiej osobie i uznania jej niezależności. Ale chyba najważniejszą zmianą w ich relacji jest stopniowe oddzielanie się nastolatki od ojca. Choć dotychczas byli ze sobą blisko, teraz wkradają się między nich sekrety i niedopowiedzenia. Emma zaczyna wydeptywać własne ścieżki, które prowadzą ją daleko poza granice wytyczone przez dorosłych. Dla Marcosa emancypacja córki będzie równie bolesna, co amputacja kawałka ciała.

Nie bez powodu sztuką, jaką wystawiają w szkole uczniowie, jest Romeo i Julia. Dramat rozbudza namiętność wśród młodych aktorów, ale przede wszystkim uwydatnia intensywność relacji Emmy i Marcosa. Ta dwójka była dla siebie całym światem odkąd umarła matka dziewczyny. Miłość, jaką dążą siebie nawzajem, jest ogromna. Widać ją, kiedy razem spędzają czas – jedząc, wędkując czy przemierzając rzekę. Reżyser napełnia czułością codzienną krzątaninę – brzdęk naczyń w kuchni, czyszczenie rynien, zbieranie drewna na opał czy pieczenie ciasta. Mieszkańców delty Parany zahartował surowy krajobraz, więc ich uczucia wyrażają się najpełniej nie w słowach, a wzajemnej pomocy. Choć na uboczu bohaterowie prowadzą życie dość zwyczajne, siła łączących ich więzów jest co najmniej wyjątkowa.

Na planie Marzenia Emmy debiutujący reżyser (jednocześnie współautor zdjęć) skorzystał ze swojego operatorskiego doświadczenia. Kamera jest tu cierpliwa i uważna – w pierwszych scenach z mistrzowską precyzją krąży za domownikami niczym ciekawski gość, który zerka, co kryje się za przymkniętymi drzwiami. Kilkuminutowe ujęcia pozwalają nam zagnieździć się w filmowej rzeczywistości – w samym epicentrum wydarzeń oraz gdzieś w argentyńskiej delcie rzeki. Cyfrowe oko obserwuje zarówno powtarzalną rutynę bohaterów, jak i emocje kładące się na ich twarzachsubtelnym cieniem. Od uczuć i afektów fabuła aż kipi, rodzinny konflikt miesza się w kotle z nastoletnią burzą hormonów oraz sąsiedzkimi niesnaskami. Wszystkim tym napięciom towarzyszą dodatkowo warunki ekonomiczne, ograniczające pole działania postaci. Marcos nie może pozwolić sobie na bilet lotniczy dla Emmy, ale duma nie pozwala mu przyjąć od nikogo pieniędzy. W ten sposób opowieść Vilchego jest idealnie wyważona między ciężarem społecznego kina a lekkością lirycznego obrazu dorastania.

Kiedy na urodziny Emma dostaje od taty swój własny pokój, przypomina mi się bliźniacza scena z klasyka literatury dziecięcej. W Dzieciach z Bullerbyn siedmioletnia Lisa otrzymuje identyczny prezent – własną sypialnię, której nie musi dzielić już z braćmi. Tak rodzice uznali ich prawo do samostanowienia, choć w przypadku Emmy ta droga była o wiele trudniejsza ze względu na jej niemal klaustrofobiczną bliskość z tatą.

W głębi Marcos wie, że córka kiedyś pójdzie w świat. Może próbować to wyprzeć lub opóźnić, ale może też się z tym pogodzić. Rozstania wcale nie muszą oddalać. Dystans wymaga więcej wysiłku, aby pozostać w kontakcie, ale też uświadamia, że relacje powinno się stale pielęgnować. Wypłynięcie na szerokie wody pozwala poczuć tęsknotę, zmapować dom z oddali i docenić rzeczy brane do tej pory za pewnik. A taka perspektywa pozwala przecież na nowy rodzaj bliskości.

Bogna Goślińska